Dziennik Pokładowy – 08.11.2024

Start: Palermo do Stromboli
Wpis Piotra – 08:00
Ranek w Palermo powitał nas spokojnym niebem, choć w powietrzu czuło się zapowiedź zmiany. Skipper rzucił jedno z tych swoich znaczących spojrzeń – plan trasy był już ustalony, ale przecież morze zawsze może nas zaskoczyć. Przed wyjściem zdążyliśmy zakosztować lokalnych smaków, a Artur, nasz doskonały kucharz, zabłysnął przy zakupach. Gdy wziął sprawy w swoje ręce, mieliśmy na pokładzie oliwki, suszone pomidory, sery i świeżą focaccię – idealne zapasy na przygodę.
Na pokładzie mamy też Marka i Zdzicha (to nasz świeżak, który dopiero zaczyna przygodę z żeglarstwem), a także drugiego Marka, którego spokojny głos w każdej sytuacji nadaje rzeczywistości porządku. Z wypiekami na twarzach ruszyliśmy w stronę Stromboli, wszyscy czując, że to będzie wyjątkowa podróż.
Wpis Zdzicha – 14:00
Po spokojnym wyjściu z Palermo natrafiliśmy na nieprzewidywalne sycylijskie niebo. W jednej chwili zapanowała groza – ciemne chmury, błyskawice, silne podmuchy wiatru. Bogdan, nasz drugi oficer i prawdziwa złota rączka, poprowadził nas przez to wszystko z taką pewnością, że nawet sztorm wydawał się mniej straszny. Jego umiejętność szybkiego refowania żagli i utrzymywania kursu w takich warunkach była imponująca.
Dotarcie do Stromboli przywitało nas magicznym świtem. Słońce wznosiło się za wulkanem, rzucając złote światło na jego dymiący stożek. Przyglądając się wyspie, poczuliśmy, jak małe są nasze ludzkie zmagania wobec sił natury. Widok ten był jak coś z innego świata, ale jednocześnie wypełniał nas spokojem.
Etap 2: Stromboli do Syrakuz
Wpis Artura – 12:00
Skipper zdecydował: nie zatrzymujemy się, tylko ruszamy prosto do Syrakuz. Przed nami przejście przez Cieśninę Mesyńską, słynącą z prądów wodnych i zdradzieckich wirów. Mark, nasz spokojny nawigator, uprzedził nas, że to wąskie przejście wymaga pełnego skupienia. Żegluga w Mesynie nocą to prawdziwe wyzwanie, nawet dla doświadczonych żeglarzy – każdy błąd może kosztować utratę stabilności jachtu.
Gdy dopłynęliśmy do Syrakuz, wiatr wiał tak mocno, że przy zacumowaniu każdy z nas czuł lekki dreszcz. W mieście zapachniało niepodległością – natrafiliśmy na świętowanie włoskiej wspólnoty, pełne uśmiechów, świateł i dobrej muzyki. Znaleźliśmy niewielką trattorię, w której Artur zamówił ucztę godną święta: makarony, grillowane kalmary i miecznika. Marek, smakosz ryb, próbował wszystkiego z entuzjazmem, jakby to był jego pierwszy kontakt z kuchnią śródziemnomorską. Był to dla nas wszystkich czas na zasłużony odpoczynek i świętowanie kolejnego osiągniętego etapu.
Wpis Piotra – 23:30
W Syrakuzach czekała nas prawdziwa uczta dla ducha i zmysłów, ale i lekcja pokory wobec natury. Wieczorem, po długiej żegludze, wszyscy czuliśmy zmęczenie, jednak energia miasta i wyśmienite jedzenie dodały nam sił. Wieczorem przysiadłem na dziobie jachtu, by po raz kolejny zrozumieć, że żeglowanie to nie tylko przemieszczanie się z punktu A do punktu B – to życie pełne przygód i spotkań.
Podczas nocnej ulewy, która później nas zaskoczyła, załoga zbierała wodę przedostającą się przez otwarte okno do kambuza. Było to wyjątkowe doświadczenie wspólnoty: wszyscy, od Zdzicha po Skippera, ruszyli, by ratować nasz mały pływający dom. Jacht na uwięzi falował, przypominając, że na morzu nigdy nie można tracić czujności. Tego wieczoru zrozumieliśmy, jak istotne jest wzajemne wsparcie – nawet na tak niewielkiej przestrzeni, w zmiennych, często nieprzewidywalnych warunkach.
Etap 3: Syrakuzy do Marzanami
Wpis Zdzicha – 09:00
Krótki odcinek do Marzanami, ale wystarczył, by każdy z nas docenił chwilę wytchnienia. Zatrzymaliśmy się w małej marinie, gdzie czekały na nas prysznice, jak zbawienie po dniach na otwartym morzu. Wieczorem Artur zaprosił nas na kolację, gdzie pojawiły się smaki ośmiornicy, tuńczyka, a na środku stołu stanęła pizza, którą wspólnie dzieliliśmy, aż wszyscy najedliśmy się do syta. To była prawdziwa uczta!
Piotr, nasz pierwszy oficer, nie omieszkał opowiedzieć o swoich dawnych wyprawach i niejednej przygodzie, jaką przeżył. Mówił z takim zapałem, że nawet Skipper, zwykle milczący, przysłuchiwał się w zadumie. Przy takiej atmosferze poczuliśmy się, jakbyśmy z każdym daniem i toastem stawali się bardziej zżyci.
Etap 4: Marzanami do Valletty
Wpis Marka – 04:30
Wczesne wyjście z portu było dla nas wszystkich testem. Słońce wschodziło nad horyzontem, rozświetlając morze i nadając mu niezwykłego blasku. To był ten moment, kiedy wszyscy czuliśmy się zjednoczeni z naturą, pełni pokoju, mimo że Artur ostrzegł nas o nadciągającej burzy. I rzeczywiście – niedługo później dopadła nas krótka, ale intensywna burza z gradem. Bogdan znów wykazał się mistrzowską czujnością i refowaniem, prowadząc jacht w takich warunkach z ogromnym wyczuciem.
Wieczór w Valletcie uczciliśmy w niewielkiej restauracji, gdzie podano nam lokalne wino, a na talerzach pojawiły się owoce morza – doprawione subtelnie, zaledwie oliwą i cytryną. Skipper, zwykle skryty, wzniósł toast za naszą wspólną przygodę i za żeglarskie braterstwo, które łączy nas na dobre i złe. W tej samej chwili nad Vallettą, ktoś odpalił fajerwerki które rozświetliy niebo nad miastem.
Skipper pokazując na festiwal kolorów za oknem – to nie są tanie rzeczy ale dla Was i to załatwiłem. Każdy z nas wiedział, że te dni na BelugaV to coś więcej niż tylko rejs – to wspomnienia, które zostaną z nami na całe życie.