Santa Pola, luty 2025
Chociaż temperatura w słońcu wynosiła jakieś 15 stopni, wciąż była to zima, a nie hiszpańskie lato. W Polsce w tym czasie szalał wyż polarny. Ale dla zebranej załogi na pokładzie jachtu Beluga V, każda pora roku jest dobra na rejs. Zgodnie z planem, po tradycyjnym odprawieniu jachtu, rzuciliśmy cumy w porcie i ruszyliśmy w stronę Majorki. Zanim jednak zniknęliśmy w pełni za horyzontem, przeszliśmy krótki rytuał – sprawdzenie, czy wszystko działa, czy nie ma niechcianych przegapionych detali, które mogłyby przeszkodzić w kursie.
Zgrany zespół
Oczywiście, jak zawsze w składzie pełnym różnorodnych charakterów: Dudziarz i Malwina, para wegańska, która potrafiła zamienić każdy posiłek w prawdziwą uczoną sztukę gotowania; Kamila, nasza mistrzyni obiektywu – profesjonalna marynistyczna fotografka, która na każdym rejsie uchwyciła niezliczone obrazy; oraz Kris, nasz specjalista od cyberbezpieczeństwa, choć za sterem, jak to mówił – lepiej zadecyduje jego doświadczenie w sieci niż na wodzie.
Rejs zaczął się spokojnie, z lekkim, południowo-wschodnim wiatrem, który bez problemu napełniał nasze żagle. Po chwili mijaliśmy wyspę Tabarca, której skaliste brzegi i wody pełne wiosłujących łodzi przypominały nam, jak blisko jesteśmy dzikiej, morskiej natury. Na lewej burcie zaś pojawił się Benidorm, z jego wielkimi wieżowcami, które wyłaniały się zza horyzontu jak naścielone monolity, aż trudno było uwierzyć, że to nie jakiś futurystyczny film, a po prostu wybrzeże Hiszpanii.
Kabuz
Po drodze na obiad Dudziarz przygotował ryż z czerwoną fasolą „a la Witek”, który zaspokoił głód i rozgrzał nas wszystkich. Wiatr stawał się coraz silniejszy, idealny do dalszego żeglowania w stronę Ibizy. Zajęliśmy pozycje, ustawiając kurs na Sant Antoni de Portmany, a cała załoga od razu poczuła przyjemność z cichego szumienia wiatru w żaglach. Tego dnia żeglowaliśmy przez 25 godzin, a nocą mijaliśmy gigantyczne kontenerowce, przemierzające szlaki handlowe wypływające z Barcelony.
Jak zwykle, manewrowanie w takiej scenerii wiązało się z dbałością o szczegóły – Kamila z aparatem, starając się uchwycić zjawiskowe widoki, a my rozmawialiśmy z załogami mijanych statków, ustalając kursy i dzieląc się informacjami o naszych przejściach.
Sant Antoni
Po dotarciu do mariny Es Nautica w Sant Antoni, wszyscy zasiedliśmy na pokładzie, zrzucając cumy na spokojne wody, które odbijały gwiazdy. Zaskakująco ciepła woda o tej porze roku w połączeniu z gorącym prysznicem pozwalała zapomnieć o ponad 25 godzinach spędzonych na pełnym morzu. Ale załoga Beluga V nie znała zmęczenia – po szybkiej kąpieli postanowiliśmy ruszyć na miasto.
Sant Antoni nocą miał swój urok. Z widokiem na marinę, rozpoczęliśmy wieczór w barze Rita’s Cantina, podziwiając migoczące światła w oddali, aż w końcu ruszyliśmy z powrotem na pokład, by kontynuować wieczór przy grze w karty. Choć Malwina, Kamila i Krzysiek walczyli o zwycięstwo, nasze skipperskie karty zdecydowanie nie były w najlepszej formie. Z lekkim kołysaniem jachtu cała załoga szybko zasnęła, marząc o kolejnych przygodach.
Wschód słońca na Majorce
Rano z entuzjazmem podjęliśmy decyzję o wspinaczce na pobliskie wzgórze. Widok, który się rozpościerał – majestatyczne wschodzące słońce, rozświetlające rozległe wybrzeże Majorki – pozostanie w naszej pamięci na długo. Kamila zrobiła kilka fantastycznych zdjęć, które za pewne znajdą się na ścianach wielu domów, a my z radością zaczęliśmy dzień, już gotowi na dalszy rejs.
Po powrocie na pokład, podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy w stronę Sant Elm na zachodnim wybrzeżu. Woda w tej części wyspy była wyjątkowo czysta, wprost zapraszając nas do zanurzenia się w chłodnych, krystalicznych wodach Majorki. Załoga zmęczona po całonocnej żegludze, chętnie skorzystała z okazji, by popływać i odpocząć przed kolejnym etapem.
Końcowe porty – Santa Ponca i relaks
Po popołudniowej kąpieli podnieśliśmy kotwicę, udając się w stronę kolejnej zatoki. W Santa Ponca wypełniliśmy zapasy i zaczęliśmy naszą tradycyjną, żeglarską sesję zdjęciową – logo Sailor Spot lśniło dumnie na tle intensywnie błękitnej wody. Żeglowaliśmy dalej, a wieczorem czekała nas biesiada przy kartach. Kris tym razem rządził w kambuzie, serwując ziemniaki, kotlety wegańskie i rybne – menu zrównoważone, jak to przystało na prawdziwych żeglarzy.
Nie wiedzieliśmy jeszcze, co przyniesie kolejny dzień, ale już teraz wiedzieliśmy jedno – w żeglarskim świecie, każda podróż była pełna niespodzianek i nieoczekiwanych przygód.