„Pieśń wiosła i wiatru”
Na pokładzie naszego jachtu panował spokój, który kryje w sobie zapowiedź sztormu. Załoga, wilki morskie ze Stavanger, zdawała się wyrzeźbiona z tego samego materiału, co klify północnych wybrzeży. Był wśród nas Skipper – człowiek o twarzy surowej jak ziarno piasku zepchnięte wiatrem na bezdroża. Wyglądał, jakby go wyrzeźbił wiatr północny, a los doprawił go niezaprzeczalnym podobieństwem do Sama Eliota. Nawet ci, którzy znali go od lat, zwracali się do niego tym imieniem, jakby w ten sposób chcieli uszanować jego milczącą potęgę.
Wyruszyliśmy z Palm de Mallorca, jak to zwykle bywa na morzu, w pośpiechu, próbując złapać wiatr, zanim zdąży się odwrócić. Zaokrętowanie poszło szybko, niemal rutynowo, jakbyśmy wszyscy mieli za sobą lata rejsów, które wycierają człowieka jak sól na kadłubie. Kurs obraliśmy na Ibizę, gdzie z wiatrem za pan brat chcieliśmy dotrzeć, zanim burza nas zaskoczy.
—
Tajemnica wiosła
Pierwsze godziny rejsu były spokojne, ale kiedy morze wciągnie cię w swoje głębiny, spokój staje się jedynie złudzeniem. W nocy, gdy fale wzburzone jak mityczne bestie przewalały się przez nasz pokład, usłyszeliśmy trzask. Jedno z wioseł naszego pontonu zniknęło, jakby woda miała nad nim szczególne prawo.
To nie był pierwszy raz, kiedy to wiosło postanowiło nas zdradzić. Trzy tygodnie wcześniej, gdy kotwiczyliśmy przy Cabrerze, to samo wiosło zniknęło z pontonu, porwane przez prąd. Wtedy to Skipper, z wyrazem twarzy człowieka, który nie zna porażki, zanurkował w zimne wody. Wrócił na pokład, trzymając zgubę w rękach, a jego oczy zdawały się mówić: „Na morzu nic nie ginie, jeśli masz odwagę sięgnąć po to, co twoje.”
Teraz, w nocnej otchłani, nie było już szans na powtórkę tego wyczynu. Wiosło zniknęło na dobre, a morze zachichotało, jakby ucieszone swą zdobyczą.
—
Trzej Królowie i taniec w porcie
Do Ibizy dotarliśmy o zmierzchu, kiedy niebo nad wyspą przybrało kolor żaru. Miasto tętniło życiem. Trafiliśmy akurat na paradę Trzech Króli, gdzie błysk świateł i rozbawione twarze przypominały karnawał, jakiego nie zobaczy się w żadnym porcie na północy. Jeden z Królów, w geście, który nieodmiennie mnie wzrusza, rzucił garść cukierków w stronę dzieci i załogi.
– „Nie taki diabeł straszny, jak go malują” – powiedział Sam, patrząc na widowisko z mieszaniną zrozumienia i dystansu, który rodzi się w sercu człowieka wpatrzonego w fale przez całe życie.
Wieczorem, w porcie, pozwoliliśmy sobie na odpoczynek. Whisky i wino rozlały się w kieliszki, ale trzymaliśmy się zasad – na morzu trunek jest zakazany, w porcie staje się przywilejem.
—
Sztorm i taniec delfinów
Droga z Ibizy do Calpe przyniosła nam prawdziwą próbę. Sztorm uderzył nas bezlitośnie, fale wznosiły się jak barykady, a wiatr niósł się przez pokład z rykiem przypominającym chór bóstw gniewnych na naszą obecność.
W tym chaosie pojawiły się one – delfiny. Skakały na wysokich grzbietach fal, jakby ich życie było tańcem, a nie walką. Na ich widok Skipper powiedział:
– „Natura zawsze pokazuje, jak żyć. Gdy fale są największe, tańczysz, nie uciekasz.”
—
Dni na kotwicy i dary morza
W chwilach wytchnienia, kiedy fale łagodniały, rzucaliśmy kotwicę w spokojnych zatokach. Gotowaliśmy na pokładzie potrawy, które, choć proste, miały w sobie smak wyprawy. Były naleśniki z dżemem z hiszpańskich brzoskwiń, ryż z krewetkami i makaron z pomidorowo-mascarponowym sosem. Wspólne posiłki przypominały, że morze, choć potężne, nie odbiera ludziom ich człowieczeństwa.
Przy kotwicy Sam dbał o jedno – trawa Posidonia. Była dla niego jak świętość, której nie wolno naruszyć. Szukał miejsca, gdzie mógłby rzucić kotwicę, nie niszcząc podwodnych łąk.
– „Morze to dom. Nie zniszczysz domu, w którym żyjesz” – powtarzał.
—
Epilog: Pieśń morza
Rejs ten pozostanie w mojej pamięci jako pieśń o wietrze i wodzie. Były chwile walki, strachu i triumfu, ale ponad wszystkim była załoga – wilki morskie, które żyły zgodnie z rytmem morza. A w ich centrum był Skipper, człowiek, który swoją postawą przypominał, że na morzu nie ma rzeczy niemożliwych. Jak powiedział pod koniec rejsu:
– „Morze daje, morze zabiera. Ale zawsze zostawia ci coś, co sprawia, że wracasz.”