Zapiski znalezione w bakiście SY Beluga V.
Motril, 22.09.2024
Poranek w Motril przyniósł obiecujący wschód słońca, zapowiadający kolejną spokojną żeglugę. Kawa wypita w kokpicie smakuje jak ambrozja, a horyzont kusi przygodą. Śniadanie – jak to zwykle na morzu – skromne, ale pożywne: kilka sucharków, ser pleśniowy, no i oczywiście ta ryba, której… znów nie udało się złapać.

Wygląda na to, że nasze przynęty są traktowane przez tutejsze ryby jak zabawki, a nie posiłek. Woda za rufą aż skrzy się od słońca, a nasza linka z przynęta… cóż, też się skrzy, ale raczej od niewykorzystanego potencjału.
Ale nie ma co się zrażać. Trasa na dziś to Almería, gdzie może uda się w końcu spotkać te tajemnicze ryby, które podobno całymi ławicami patrolują te wody, omijając naszą łódź szerokim łukiem. Może brakuje im polskiego smaku?
Na morzu spokojnie, wiatr od rufy – typowy „żaglowy autostradziak” z południowego zachodu, pozwala rozwinąć foka i genuę, a nam rozsiąść się wygodnie z książką w ręku. Przy okazji przyszedł czas na małą aktualizację – jak to mawiają: „co w świecie piszczy”.
Świat poza naszym małym oceanicznym bąbelkiem zdaje się pędzić naprzód w zawrotnym tempie. Gdzieś w dalekich Stanach Zjednoczonych, Elon Musk wciąż marzy o marsjańskiej kolonii, a jego najnowsza rakieta, która miała lecieć na Księżyc, jak dotąd spędza więcej czasu w hangarze niż w kosmosie. W Europie natomiast królują dyskusje o sztucznej inteligencji i nowych regulacjach, które mają chronić ludzkość przed „robotami-pisarkami”. Dobrze, że nie musimy się martwić, że AI przejmie nasze wędki!
Ale wróćmy do realiów morskich: przydałoby się coś zjeść. Kapitan w przypływie kreatywności uznał, że skoro ryby nie współpracują, zrobimy „żeglarską paellę” z puszki – czyli ryż z fasolką i kiełbasą chorizo, którą nabyliśmy w lolalnym supermarkecie. Danie proste, ale w tych warunkach smakuje wyśmienicie.
W końcu, po kilku godzinach leniwej żeglugi i obserwacji delikatnie falującej tafli wody, zauważamy zbliżający się port Almería. Coś dziwnego – nad miastem unosi się ogromna chmura pyłu, wyglądająca jak scena z filmu o katastrofie. Okazuje się, że to tylko lokalna burza piaskowa, typowa dla tego regionu o tej porze roku. Przez chwilę rozważamy, czy nie lepiej kontynuować żeglugę, ale kapitan decyduje: „Cumujemy!”.
No i tak zrobiliśmy. W Almeríi, jak to bywa w hiszpańskich portach, od razu rzuca się w oczy charakterystyczny luz miejscowych. Jeszcze nie przycumowaliśmy, a już na kei macha do nas uśmiechnięty Hiszpan, pytając, czy przypadkiem nie potrzebujemy naprawy silnika, żagli lub, co bardziej prawdopodobne, dostawy zimnego piwa. Oczywiście wybieramy opcję numer trzy.
Wieczór zapowiada się spokojnie – mała eksploracja miasta, wizyta w lokalnej tawernie, gdzie może, choćby przypadkiem, uda się zamówić tę upragnioną rybę, której sami wciąż nie możemy złapać.
Jutro? Kto wie. Może pogoda znów będzie łaskawa, a morze okaże się bardziej hojny wobec nas, żeglarzy z SY Beluga. W końcu, jak mówi stare żeglarskie porzekadło: „Im więcej dni na morzu, tym większa szansa, że złapiesz choć jedną rybę”. Miejmy nadzieję, że jutro to będzie właśnie ten dzień.