Zapiski znalezione w bakiście SY Beluga V Wrzesień 2024.
26.09.2024
Na monitorze plotera AIS pojawił się groźnie wyglądający trójkąt – a to, moi drodzy, nie jest dobry znak. Statek na kursie kolizyjnym! Szybki rzut oka na dane i co widzimy? Za naszą rufą majestatycznie sunie SV Kapitan Głowacki. Nazwa, co to wzbudza respekt i nutkę nostalgii, a jednocześnie sprawia, że każdy szanujący się żeglarz poprawia czapkę i podciąga spodnie.

Kapitan, człowiek starych nawyków i młodych oczu, przyłożył lornetkę do oka i wskazał punkt na horyzoncie. „Idą pod pełnymi żaglami” – stwierdził z taką pewnością, jakby sam Neptun szepnął mu te słowa do ucha. Faktycznie, zaraz nas dogonią tym kursem.
Nie było co czekać – przez UKF nawiązaliśmy kontakt. Uprzejmości wymienione, żeglarski sznyt zachowany. Okazało się, że obie nasze jednostki płyną w tę samą stronę – ku Cartagenie, gdzie jutro odbędzie się słynny Festiwal Kartagińczyków i Rzymian. To widowisko, które rokrocznie przyciąga zarówno mieszkańców, jak i żeglarzy z całego świata, to mieszanka historii, teatru i… szaleństwa! W ciągu kilku dni Cartagena zamienia się w pole bitwy, gdzie spotykają się wojska Hannibala i legiony rzymskie – miecze dźwięczą, tarcze stukają, a szanty rozbrzmiewają w każdej tawernie.
Po kurtuazyjnych wymianach pozdrowień SV Kapitan Głowacki obrał kurs na wybrzeże, gdzieś w okolice Przylądka Cope del Santa Cristo – miejsce tak owiane legendami, że mówi się, iż w tamtejszych wodach można jeszcze znaleźć zagubione wątpliwości Kolumba. My z kolei, jak na odważnych podróżników przystało, ruszyliśmy w stronę plaż El Portús.
Noc na kotwicy… cóż, przypominała wizytę w lunaparku. Fale kołysały nas w górę, w dół, raz na bok, potem znowu w górę i ostatecznie – o pełne 180 stopni. Niby to kołysanie do snu, ale kto by spał, gdy łajba tańczy jak po pół litra rumu? Nie wyspaliśmy się za dobrze, ale wschód słońca… ten wschód słońca! Powalał na kolana, rozświetlał morze jak scena w teatrze – można by rzec, że aż poczuliśmy się jak bohaterowie sztuki.
Rano, po podniesieniu kotwicy, obraliśmy kurs prosto na marinę Yacht Park Cartagena. Tam zawsze witają nas z otwartymi ramionami – minimum formalności, maksimum uśmiechów. Jak to mówią miejscowi: „Formalności to dla biurwy, a morze jest dla ludzi”. Gdy przybiliśmy do kei, SV Kapitan Głowacki dumnie stał obok, reprezentując naszą biało-czerwoną banderę. Cóż, w jego majestatycznym towarzystwie nawet nasze żagle wydawały się bardziej eleganckie.
Załoga, po obowiązkowym prysznicu, ruszyła na miasto uzupełnić zapasy. Kapitan, jak to ma w zwyczaju, zamyślił się nad mapami pogodowymi. Gdzieś tam, na północy, czaiło się zło – burza, sztorm, a może tylko niespokojne prądy. Mówi się, że Kapitan potrafi wyczuć sztorm na wiele mil – taki nasz lokalny magik od pogody.
Wieczorem odbyło się spotkanie załóg – Beluga V i Kapitan Głowacki zjednoczyły siły w lokalnej restauracji Columbus, w sercu Kartageny. Co tu dużo mówić, napoje lały się strumieniami, sangria nie ustępowała kroku, a piwo… no cóż, piwo smakowało jak eliksir bogów. A w tle – szanty! W każdej tawernie rozbrzmiewały pieśni o morskich przygodach, piratach i miłości do żagli. Śpiewaliśmy razem z lokalesami, którzy choć morze mają we krwi, to dopiero przy piątej kolejce rumu zaczynają zdradzać swoje sekrety.
Karnawał w Cartagenie trwał do białego rana, a my, zmęczeni, ale zadowoleni, oglądaliśmy, jak niebo rozświetla fontanna fajerwerków. Festiwal Kartagińczyków i Rzymian to nie tylko historia i inscenizacje bitew – to także święto radości, tańca, muzyki i opowieści, które brzmią jak legendy.
Jutro nowy dzień, nowe marzenia i nowe przygody. Jak mawiają starzy żeglarze: „Sail your dreams”, a tutejsi, ze swoimi wysłużonymi, ale zawsze pięknymi łódkami, wiedzą o tym najlepiej.