„Start: Palma de Mallorca – tam, gdzie zaczyna się magia
Marina Real Club Nautica tętniła życiem, pachniała morzem, starym olejem silnikowym i ekscytacją. Słońce odbijało się od kadłubów jachtów, a w powietrzu unosiło się coś jeszcze – zapowiedź przygody. „Beluga V”, nasz pływający dom, czekała gotowa. Jej jasny kadłub błyszczał w popołudniowym świetle, a wnętrze, przypominające ekskluzywny apartament, obiecywało komfort w czasie rejsu.
Załoga? Sześć osób – każda z innej części Polski. Podkarpacie, Piotrków Trybunalski, Trójmiasto – różne historie, różne doświadczenia, ale jedna wspólna myśl: odpocząć, uciec od rutyny. Pięć osób w średnim wieku, które przeszły już przez zakręty życia. Do tego nastolatka – outsiderka, z ironicznym poczuciem humoru i zdolnością do spania nawet przy silnych podmuchach wiatru.
Przygotowania: mały chaos przed wielką wodą
Zakupy na zapas. Co może pójść nie tak? Sklep przypominał pole bitwy – na jednej stronie negocjacje nad ilością wędlin i win, na drugiej szybka selekcja warzyw. „Tego nie bierz, nie zmieści się w jaskółkach!” – te słowa brzmiały jak żeglarskie zaklęcie.
Układanie zakupów? Istna Tetrisowa przygoda. Jaskółki stały się naszym skarbcem, a każda butelka czy puszka musiała znaleźć swoje idealne miejsce. Nie było łatwo, ale gdy wszystko znalazło się na swoim miejscu, poczuliśmy pierwsze wspólne zwycięstwo.
Kurs: Cabrera – wyspa historii i wiatru
Cabrera.
Nazwa, która brzmi jak z powieści przygodowej, a rzeczywistość jeszcze ją przebija. To miejsce, gdzie czas się zatrzymał. Surowe klify, niekończąca się linia horyzontu i wszechobecna cisza. Historia tej wyspy wydawała się wryta w skały – hiszpańskie więzienie dla francuskich żołnierzy, świadectwo ludzkiego dramatu na środku morza.
Zameczek na klifie – jakby wyrwany z filmu o piratach. Kamienne mury, porośnięte mchem, wpatrywały się w niebo. Cmentarz? Przygnębiająco piękny, spoczywają tam ci, którzy nie wrócili do domu.
A potem morze – jego woda była tak czysta, że wydawało się, jakby ocean chciał pokazać wszystko, co ma najpiękniejsze. Nurkowaliśmy, śmiejąc się jak dzieci, czując, że to jest właśnie wolność.
Pierwsza noc na kotwicy: Santanyi i cisza, która boli.
Santanyi. Zatoka osłonięta klifami, pełna delikatnego szumu fal. Gdy słońce zniknęło za horyzontem, cisza stała się niemal namacalna. Na jachcie cisza ma inny wymiar – podkreśla twój związek z naturą.
Leżeliśmy na pokładzie, wpatrzeni w gwiazdy. Było ich tyle, że miało się wrażenie, że wystarczy wyciągnąć rękę, by je dotknąć. To momenty, które zostają w pamięci na zawsze – świadomość, że jesteś tylko drobinką w wielkim wszechświecie.
Spotkanie z żółwiami: metafora życia
Rankiem ocean zaskoczył nas kolejnym cudem. Żółwie. Cała grupa, majestatyczne i spokojne, płynęły na tarło. Każdy ruch był pełen gracji, jakby wiedziały dokładnie, gdzie płyną i dlaczego. My, ludzie, często tego nie wiemy.
Manewrowaliśmy między nimi, uważając, by nie przeszkadzać. To było coś więcej niż zwykłe spotkanie – to była lekcja. Żółwie, nieświadome naszej obecności, przypominały nam, jak ważne jest dążenie do celu z równowagą i spokojem.
Minorka: Sylwester w klimacie marzeń
Minorka, port Mahon – miejsce, gdzie historia i nowoczesność współistnieją w idealnej harmonii. Marina przywitała nas zapachem soli i cichym szumem lin uderzających o maszty.
Wieczorem ruszyliśmy na miasto. Po kolacji wróciliśmy na jacht, ale przed północą rynek eksplodował energią. Tradycyjne 12 winogron w 12 sekund wywołało u nas salwy śmiechu – szczególnie widok ludzi z policzkami napchanymi owocami. Muzyka, śmiechy i poczucie, że tego właśnie szukaliśmy – chwili, kiedy czujesz się częścią miejsca.

Powrót: delfiny i wędkarska porażka
Droga powrotna była spokojna. Za spokojna. Próbowaliśmy łowić ryby, ale jedyne, co złapaliśmy, to motorówka – nasza linka została przecięta przez jej śrubę.
Na szczęście pojawiły się delfiny. Skakały wokół jachtu, wykonując akrobacje, jakby chciały nam powiedzieć: „Nie martwcie się, to jest wasza nagroda”. Były piękne, dzikie i wolne – dokładnie takie, jak chcieliśmy się czuć podczas tego rejsu.
Finisz: Palma de Mallorca
Gdy wróciliśmy do Palmy, zauważyliśmy, że coś się zmieniło. Marina była ta sama, te same knajpki i ten sam szum miasta. Ale my byliśmy inni – bogatsi o doświadczenia, opowieści i świadomość, że morze ma w sobie coś, czego nie znajdziesz na lądzie.
Każdy rejs kończy się wtedy, gdy zaczynasz planować kolejny. A my już to robiliśmy, patrząc na ocean z nowymi marzeniami w głowie.